piątek, 30 sierpnia 2013

Pierwszy tydzień

30 VIII 2013



    Już 8 dni w Tajwanie a dopiero dziś zaczynam prowadzić dziennik/bloga. Może zmusza mnie do pisania to, że siedzę w szkole jak na tureckim kazaniu, nie rozumiejąc ani słówka... Szkoła jest ogromna, ludziów jak mrówków, każdy wygląda prawie tak samo. Wbrew oczekiwaniom nie jestem jednym z najwyższych (:P), choć na pewno w tej większej połowie. Szkoła tutaj różni się nieco od tej w Polsce- właściwie, to bardzo się różni.
Tutaj noszą mundurki, mają 40-45 osób w klasie, codziennie przychodzi tu 2-3 ludzi zwanych (tak się to czyta, nie mam pojęcia jak się pisze) Dziau- Guan, którzy są wojskowymi lub policjantami i odpowiadają za porządek i bezpieczeństwo w szkole. To co najbardziej mnie zaszokowało, to fakt, że uczniowie codziennie muszą sprzątać szkołę (mycie okien, łazienek, podłóg etc.). Chyba rozumiem co nimi kieruje, ale już widzę reakcję polskiej złotej młodzieży na wprowadzenie takiej zasady.
   Dziś wreszcie miałem z kim pogadać. W środę dołączyli nas do pierwszaków, którzy naprawdę bali się odezwać, no, może poza Timem (chyba tak miał na imię), który wydaje się najśmielszy z całej klasy 111 i bardzo sympatyczny. Jednak dziś zmienili nam grupę i trafiłem na klasę 202, o rok starszą (w sensie drugi rocznik, jednak wszyscy są 96). Tu już nie ma problemu braku partnerów do rozmowy. Wszyscy aż rwali się, żeby pogadać i zostałem jednogłośnie okrzyknięty przyjacielem :). Szczególnie pomocna okazała się dziewczyna z ławki obok. Nauczyciele również wyglądali na zadowolonych z mojej obecności, w szczególności pani od angielskiego, która wykorzystała mnie dziś w charakterze Native'a, co było dość zabawne. Dowiedziałem się o sobie dziś za jej pośrednictwem, że naprawdę potrafię być pewny siebie (po krótkiej prezentacji skomentowała "You don't seem to be a shy guy, right?") Każdy tu mówi, że jestem miły i śmiały, oraz, co po raz pierwszy usłyszałem z ust innych nz mamy, ale wiadomo, mama się nie liczy, że mam ładne oczy. Już samo to mnie zdziwiło, ale najlepsze było to, że powiedział to chłopak (nie wygląda na "skrzywionego") a zaraz przytaknęło mu 10-ciu innych. TO SZOK. Wiem natomiast, o co im chodzi- tutaj wszyscy mają brązowe lub czarne oczy, więc niebieskie tęczówki są dla nich czymś niezwykłym.
 
W tej szkole wymieńcy są swego rodzaju celebrytami, na korytarzu każdy mówi "cześć", "jak się masz?", a dziewczyny szeptają coś między sobą i chichoczą, raz na jakiś czas wtrącając nieśmiałe "hej". Odpowiadanie każdemu to nie lada wyzwanie, bo w szkole jest ponad 2000 uczniów!! Jednak bardzo pomaga mi ta koleżanka z ławki obok, mówi nieźle po angielsku i ogólnie rzecz biorąc opiekuje się mną.
   Tyle o szkole, pora na rodzinę i inne sprawy. Rodzinę mam MEGA. Host Mama,
Host Tata, i starsza Host-Siostra, Laura. Z tą ostatnią świetnie się dogaduję, od rodziców oddziela mnie troszkę bariera językowa, jednak na tyle, na ile się dogadujemy, dogadujemy się świetnie. Są naprawdę wyrozumiali itp. oraz, cóż, nieco dziani. Dostaję od nich kasę na wszystko, aż zaczyna mi być głupio. Poza pieniędzmi do kieszeni, prawie codziennie wychodzimy jeść na miasto.


Nie powiem, żebym z tego powodu nażekał, ale OK, tu jest tanio, ale nie wtedy, kiedy zamawia się 8 dań :) Odnośnie jedzenia- RAJ. Owoce, mięcho, rybki, mięczaki, głowonogi... wszystko. Jadłem tu już od mango i dragon fruit'a przez kraby, strusia, krewetki i kałamarnice po świńskie uszy. Dostałem też propozycję skosztowania palców gęsi, ale się nie skusiłem. Świńskie uszy też nie były dobre. Piję tu masę herbaty i wcinam owoce. Gdy wychodzimy na night market, też zawsze coś przekąsimy.

   TO TAK MOCNO PO KRÓTCE Z ZESZŁEGO TYGODNIA, DALSZA CZĘŚĆ NIEBAWEM :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz