Już 8 dni w Tajwanie a dopiero dziś zaczynam prowadzić dziennik/bloga. Może zmusza mnie do pisania to, że siedzę w szkole jak na tureckim kazaniu, nie rozumiejąc ani słówka... Szkoła jest ogromna, ludziów jak mrówków, każdy wygląda prawie tak samo. Wbrew oczekiwaniom nie jestem jednym z najwyższych (:P), choć na pewno w tej większej połowie. Szkoła tutaj różni się nieco od tej w Polsce- właściwie, to bardzo się różni.
Tutaj noszą mundurki, mają 40-45 osób w klasie, codziennie przychodzi tu 2-3 ludzi zwanych (tak się to czyta, nie mam pojęcia jak się pisze) Dziau- Guan, którzy są wojskowymi lub policjantami i odpowiadają za porządek i bezpieczeństwo w szkole. To co najbardziej mnie zaszokowało, to fakt, że uczniowie codziennie muszą sprzątać szkołę (mycie okien, łazienek, podłóg etc.). Chyba rozumiem co nimi kieruje, ale już widzę reakcję polskiej złotej młodzieży na wprowadzenie takiej zasady.
W tej szkole wymieńcy są swego rodzaju celebrytami, na korytarzu każdy mówi "cześć", "jak się masz?", a dziewczyny szeptają coś między sobą i chichoczą, raz na jakiś czas wtrącając nieśmiałe "hej". Odpowiadanie każdemu to nie lada wyzwanie, bo w szkole jest ponad 2000 uczniów!! Jednak bardzo pomaga mi ta koleżanka z ławki obok, mówi nieźle po angielsku i ogólnie rzecz biorąc opiekuje się mną.
Tyle o szkole, pora na rodzinę i inne sprawy. Rodzinę mam MEGA. Host Mama,
Host Tata, i starsza Host-Siostra, Laura. Z tą ostatnią świetnie się dogaduję, od rodziców oddziela mnie troszkę bariera językowa, jednak na tyle, na ile się dogadujemy, dogadujemy się świetnie. Są naprawdę wyrozumiali itp. oraz, cóż, nieco dziani. Dostaję od nich kasę na wszystko, aż zaczyna mi być głupio. Poza pieniędzmi do kieszeni, prawie codziennie wychodzimy jeść na miasto.
Nie powiem, żebym z tego powodu nażekał, ale OK, tu jest tanio, ale nie wtedy, kiedy zamawia się 8 dań :) Odnośnie jedzenia- RAJ. Owoce, mięcho, rybki, mięczaki, głowonogi... wszystko. Jadłem tu już od mango i dragon fruit'a przez kraby, strusia, krewetki i kałamarnice po świńskie uszy. Dostałem też propozycję skosztowania palców gęsi, ale się nie skusiłem. Świńskie uszy też nie były dobre. Piję tu masę herbaty i wcinam owoce. Gdy wychodzimy na night market, też zawsze coś przekąsimy.
TO TAK MOCNO PO KRÓTCE Z ZESZŁEGO TYGODNIA, DALSZA CZĘŚĆ NIEBAWEM :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz