Rok szkolny zaczął się na dobre. Życie zaczyna się tu na serio. Codziennie szkoła, codziennie mundurek, codziennie do 17, codziennie kolejna porcja słów i zwrotów pochłaniana przez moją skromną mózgownice. Codziennie również otrzymuję nowe przedmioty itp. Wczoraj na przykład dostałem nowy aparat fotograficzny, taki tam malutki prezencik. "Przyspieszone urodziny (nie pierwsze już :P), twój duży i nieporęczny aparat czasem nawala, więc łąp, ten tutaj nowy Canon jest dla Ciebie. Jaki numer konta?! Nie mieliśmy syna a zawsze chcieliśmy mieć, więc wybraliśmy Ciebie na wymiane...". Tia... stały tekst. I tak oto dostałem: dwie pary słuchawek, głośnik na bluetooth, dwie stacje dokujące do ipoda, stację dysków do laptopa, komplet przejściówek (takich do gniazdka, mają inny wtyk niż my), mase kasy... pewnie o czymś zapomniałem, sporo tego. Aha, najważniejsze- karnet miesięczny na nieograniczoną ilość zajęć tanecznych w prawdopodobnie najlepszej (jak sama nazwa wskazuje) ekipie na Tajwanie- The Best Crew. OOOOO tak! Naprawdę są mega! Dziś byłem na próbnych zajęciach, wreszcie znalazłem tu na Tajwanie hiphop nazwany hiphopem a nie np. jak szkolny klub zamiast tanczyc hiphopu bujają się do Miley Cyrus czy coś takiego i robią choreografie z High School Musical... I to nie tylko w szkole tak, większość studio nazywa jakieś za przeproszeniem dziadostwo hiphopem. Mniejsza o to, znalazłem już miejsce, gdzie wyleję masę potu, spalę masę kalorii i negatywnych emocji, wyprodukuję całą kupę endorfinek i po prostu się wytańcze. Już widzę, po pierwszych zajęciach, że czeka mnie spoooory progress. IDO, strzeż się, wracam za 10 miesięcy :P.
Poczyniłem już pierwsze zakupy ubraniowy, tym razem swoim kosztem. I tak oto za równowartość 120 zł kupiłem krótkie spodenki, koszulę i dwie koszulki i wszystko ocieka SWAGiem w czystej formie. Nie, serio, tu się nie da kupić innych rzeczy. OK, da się, ubrania sportowe albo w stylu japońskim, czyli np. wielki tygrys na nogawce. NIE, DZIĘKUJĘ! Całe to zamieszanie zakupowe tutaj odbywa się na tzw. Night Marketach. Swoje ciuszki kupiłem na największym w Taipei, Shilin Night Market. To miejsce jest genialne! Tu można kupić i zobaczyć wszystko. W kwestii kupowania, naprawdę chyba wszystko poza narkotykami i ludźmi (mają całą uliczkę ze sklepami "Condom world", to wygląda jak sklep z prezentami na 18-stkę) :P. Poniżej zdjęcia z Shilin.
Kilka ostatnich zdjęć jest z Metro w Taipei, poruszam się nim codzinnie: jak nie do szkoły, to z host rodziną na night market lub gdzieś indziej.
Odnośnie szkoły- dalej nudy, choć teraz mniej nudne nudy. Co prawda podczas lekcji spędzam czas a) śpiąc b) czytając książki c) grając na ipodzie, podczas przerw tak bardzo mam co robić, że czasem nie mam nawet czasu pójść w spokoju, bez tłumu kumpli do łazienki. Tak, właśnie, u nas tylko dziewczyny, tu wszyscy to robią: CHODZĄ RAZEM DO ŁAZIENEK!! Ja im już wyperswadowałem ten pomysł jeżeli o mnie chodzi, ale jest to cholernie dziwne. Znalazłem już pierwszą rzecz, poza dźwiękami (bekanie, mlaskanie, chlipanie), która mnie irytuje. Oni tu chyba nie znają pojęcia "strefa osobista", każdy mnie dotyka, robi coś dziwnego, łapie za rękę czy tryka. Tak, to bywa irytujące. Wracając do lekcji, co prawda od 8 do 12 mam lekcję chińskiego z innymi wymieńcami, choć to zacznie funkcjonować dopiero w przyszłym tygodniu, ale potem, po 13 (po czasie na lunch i drzemkę) jest naprawdę nudno. Dziś zamiast nauki chińskiego zaproponowali nam poznanie ważnych osób w szkole i zrobienie sobie z nimi zdjęć w ramach "nie wiemy co teraz z Wami zrobić, bo Pani Chen (nasz nauczyciel chińskiego) jest zajęta", czego efekty poniżej.
Aha, no i jeszcze kilka foteczek z okolic mojego nowego studia tanecznego... jutro MOOOOŻE zdjęcia z wewnątrz...
Więcej kiedy indziej :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz